"Zro­zumieli, że ideal­ny świat jest podróżą, nie miejscem. " T. Pratchett

wtorek, 15 lipca 2014

Bałkańska w żyłach płynie krew ..! c.d.

DZIEŃ 8:
Rześki poranek, słońce szybko wygania nas z namiotów. Piękne widoki, konik pasący się niedaleko, srebrzysta rosa na trawie- ja chcę tak zawsze!
Śniadanie to 2 x omlet i 2 x jajecznica. Warto pamiętać, że rzecz nazwana omletem to jajecznica bez szczypiorku, a 'jajkovnica' to jajecznica ze szczypiorkiem ;)
Można się zamotać, ale to wszystko i tak brzmi lepiej niż "gotowana głowa owcy" widoczna w menu. Boję się, że po samym spojrzeniu na takie śniadanie nie potrzebowałabym przez długi czas nic jeść :D




 Miejscowe samorydło.

Startujemy. Durmitor (biało-czarno ciapkowaty jak na Dalmatyńczyka przystało) dostarcza wspaniałych wrażeń estetycznych.
Zieleń tak świeża, że chce się ją zjeść. Na górskich winklach spotykamy Przemyślan na Trampku. Wymiana uprzejmości, potem sesja na przełęczy i resztkach śniegu. Zdjęcia mówią same za siebie.
Na uwagę zasługuje jednak fakt "boisk" do koszykówki umieszczonych na.. co szerszych zakrętach asfaltowej drogi. Może i rzadko coś poza krowami tamtędy chodzi, no ale.... A może to ja się nie znam ;)




 








W czasie podróży przez Durmitor towarzyszy nam wątek superbohatera. Chan niczym Superman ;) ...



... oraz Kajtek bawiący się ze spotkanymi w Robocopa.

 Czy ktoś zastanawia się czasem nad tym jak to cudownie, że mamy taką technologię, która pozwala zamknąć piękno krajobrazu lub szczegółu w pudełku, dzięki czemu nieważne jaki czas później możemy idealnie przypomnieć sobie te cudne widoki? :)






Durmitorskie siodło ;)








 Chan kontempluje, ja pluje kątem na przełęczy tuż obok "siodła". :)

 VIVA MONTENEGRO!

Dalej po drodze zobaczymy most na Tarze- wykorzystany w filmie "Komandosi z Navarony".
Pilnuje motocykli, Chan i Komar fundują sobie prawdziwie męski przejazd (przelot w uprzęży?) nad kanionem Tary- niestety Gośce nie udaje się tego sfilmować.
Szkoda....
I szkoda że tak pechowo akurat w ten dzień musiało mnie dopaść to babskie cholerstwo- inaczej sama bym się przejechała :D
A tak to bałam się, że zgubię swój Narząd Wewnętrzny ;)




Miejscowa moda. Gdyby było jak to spakować to kupiłbym sobie taki kożuszek na zimę ;)


U góry zdjęcia widać linę, po której zjechał Mój Mężczyzna ;) bardzo odważny :D

Most komandosów i pomnik inżyniera.
Trochę historii i teorii:
Z uwagi na wybuch II wojny światowej most nie doczekał się uroczystego otwarcia. Już na początku 1941r. wjechały na niego czołgi okupantów, a Mijat Trojanovic trafił do obozu jenieckiego. W 1942 roku most wysadzono, aby zagrodzić drogę zbliżającym się faszystom. Konstrukcję odbudowano dopiero po wojnie, w 1946 roku. To jedyny most rzeczny na ponad czterdziestokilometrowym odcinku między Mojkovacem a Djurdjevića Tara – na tym obszarze ściany kanionu są zupełnie pionowe. 
Tara swoim biegiem od wieków tworzy kanion pośród wysokich gór. Jest to najgłębszy kanion w Europie i prawdopodobnie drugi po Colorado – sięga do 1300 m głębokości!
Rzeka Tara to wymarzone miejsce do riftingu (spływy pontonami, kajakami, tratwami po rwących rzekach z przeszkodami). Spływ kosztuje ok. 50 euro od osoby.

Jedziemy nad jezioro Plav. Jest tam kemping, a parę kilometrów dalej przejście graniczne z Albanią, którym to jest słynna SH20 prowadząca na wskroś przez Góry Przeklęte (info). Oj.. już wiem czemu tak je nazwano..

Pomyłka na drodze donikąd... 


 Drogi wąskie, ale jak się popieści.... :D


Widzi nas..? Zmieścimy się...? Trzeba zaryzykować ;)

 Krzywookienny dom... :) (architekt Komar wyjaśnia, że można po tym poznać, że to drewniany dom, bo tylko belki się mogą tak wygiąć co widać w linii okien)

 Napotkany rosyjski terminator.

Jesteśmy nad jeziorem. Pierwszy i ostatni deszcz w trakcie całej podróży- krótka, ale mocna burza. Właściciel kempingu częstuje nas rakiją i czymś jeszcze, co jest całkiem dobre i mocne. Zajadamy się gigantycznym arbuzem i... nic mi więcej nie trzeba jak na ten moment ;)

Meczet. Od teraz już faktycznie wszędzie są te nieszczęsne muzułmańskie wc.

Współspacze kempingowi. Widać różnymi sprzętami ludzie podróżują :)
I każdy sposób jest dobry :) 

Wieczorem rozbawienia dostarczają nam dwie kabiny prysznicowe w jednym pomieszczeniu, które w dodatku nie ma drzwi. Chcemy to zagadnienie rozgryźć parami, ale pewien Pan kąpiący się wcześniej zatyka CZYMŚ odpływ jednej kabiny, więc zostaje nam tylko drugi. Chan na czatach i vice versa. Nie ma co narzekać, bo to że jest prysznic to przecież i tak wielki plus:)
Chodźmy spać, bo jutro będzie jeden z cięższych dni- czuje to w kościach... ;)


 Dobranoc nad jeziorem.

DZIEŃ 9:

Rześki, poburzowy poranek, toaleta dosłownie w polowych warunkach, duża góra przecięta wpół chmurami- żyć nie umierać! :)
Używając prostownicy udzielam Reżyserzowi wywiadu, mówię że jeśli mam dziś roztrzaskać się na dnie jakiejś przepaści to chce być przynajmniej zadowolona z moich włosów :D


 
Komar pewnie mamrocze jakąś mantrę... :)

Ruszamy na przejście graniczne Czarnogóra- Albania. kontrola idzie nieco mozolnie, ale przynajmniej jest tu cywilizowane wc- z sedesem! Korzystamy więc ;)
Reżyserzu w szale filmowania wchodzi tam nawet wtedy, gdy Chan próbuje zmniejszyć swój ciężar pewnie o jakieś 2kg :D
Nic Komarowi nie umknie. A po arbuzie- kupa dobra ;)



Po wbiciu w paszporty pieczątek ruszamy ku kamiennej, pokręconej przygodzie.
Och, co to będzie za przygoda... Temperatura waha się w okolicach 36-38 stopni..
20 metrów za przejściem granicznym kończy się asfalt, zaczynają się wszechobecne bunkry (oczywiście Albania ma tyle rzeczy, których należy bronić że ho, ho!) i niekończący się szuter.
O twórcy wszystkich bunkrów tego kraju więcej informacji tutaj -> Enver Hodża...miał trochę narypane, ale rządził twardo.




 Bunkier!

Czeka nas tą piękną drogą, słynną SH20, 70 km. Przezornie przewidujemy, że wiele więcej km tego dnia nie nabijemy. Tempo będzie zabójcze.
Nasze przewidywania się sprawdzają.
Może nie KREW, pot i łzy, ale siniaki, pot i kurz owszem.
Szuter miejscami zamienia się nie tyle w kocie, co OŚLE łby, brzdękające co chwila w osłonę silnika. Bez osłony na tą drogę ani rusz jak się okazuje..:)


Na jednym z większych, wystających kamerdolców Chan zadusza motor co kończy się plaskaczem na bok. Niefortunnie uderzam biodrem o jakiś kamień co funduje mi siniaka do końca wyjazdu. Ochraniacze na kolana zdają egzamin wzorowo :)
Jednakże bardziej niefortunnie przewraca się nasz moto-osiołek, nie możemy we dwójkę dać sobie rady. Komar też niewiele pomaga. Odpinamy z leżącego motonga kufry żeby był lżejszy,

z pomocą przychodzą nam Albańczycy, którym zatarasowaliśmy drogę i nie mogą przejechać swoim pyrczącym mercem.
Udało się. Otrzepani, wygładzeni, jedziemy dalej.
 


Trampuś już z powrotem na kołach :)





 Sypko-grząska skarpa... :D




Z każdym kolejnym winklem moja pewność siebie maleje, każdy zgrzyt o osłonę powoduje że żołądek podjeżdża mi do gardła. Chan radzi sobie niesamowicie dobrze, tylko że
o milisekundy wcześniej ode mnie wie, kiedy grozi nam upadek. Daje mu to większe szanse na sprytną ewakuację w razie czego. Ja muszę polegać na zaufaniu do mojego kierowcy, 
o upadkach dowiaduje się zwykle w chwili, gdy już następują. Zdjęć jest niewiele, bo:
1) boję się zakurzenia obiektywu i całego aparatu
2) w razie domniemanego upadku mogę zgnieść/zmiażdżyć/porysować czy też zgubić w przepaści mój ukochany aparat wraz z dotychczasowymi zdjęciami
3) wolę obiema rękami trzymać się Chana i motocykla.


W szczelnie zamkniętym kasku szepczę sobie cicho "Chanie, kochanie, ufam Ci niesamowicie, ale zrób tak żebym spadając ze skarpy się nie zabiła" ...
No i Chan tak zrobił koniec końców... :)





Widoki piękne, przeżycia nie do zapomnienia... :)


Kajtek wypalił do przodu, twierdził, że mega mu się podobało- no tak, bez pasażera to na stojąco mógł jechać i tylko wybierać nad którą by to koleiną czy też kamerdolcem przefrunąć :)
No i Trampax 600 jest jednak bardziej terenowy niż nasz Osiołek.

Drugi paciak po podniesieniu motocykla wykorzystuje do przerwy na kobiecy serwis za skałą- skoro i tak już stoimy... ;)
W tej babskiej kwestii Ketonal rządzi- 70km żbyrów, 38 stopni... Daje radę :)




 Już po drugiej glebie. Mimo to morale ciągle wysokie :)

Przyczajony tygrys...
Ogrom gór przytłaczający.


Wgniecenia i rysy po pierwszym upadku. Że tak powiem.. taka prawie pamiątkowa nalepka na kufer z Gór Przeklętych.. :)

Trzeciej gleby nie było ;) Uff... moje modlitwy zostały wysłuchane :)
I choć momentami miałam serdeczną ochotę zejść z motoru i wyjść z tej przełęczy na piechotę (pewnie zeszłoby mi około tygodnia z racji upału) to duma po zakończeniu SH20 była warta nawet tego strachu, który odczuwałam mijając brzegi urwisk, ślizgającym się po kamieniach tyłem motoru.

 POST PGR na dnie kotliny... Tuż przy wyschniętej rzece.



Resztki wody w rzece.

 Nad rzeczką, opodal braku krzaczka, mieszkała świnka Balbinka...


 Rzut oka z góry na wyjazd z doliny.

Tam, daleko w dole, jechaliśmy! Przetrwaliśmy ;)

Gdy docieramy do pierwszego asfaltu (WIN!) kierujemy się do najbliższego cienia- stacja benzynowa w budowie. Młody chłopak, który jest jest współwłaścicielem interesuje się naszą wyprawą więc spędzamy czas na uzupełnianiu płynów i rozmowie. Obok stacji bunkier. A jakże.... :)

 Zwycięstwo nad SH20! Zakurzenie motoru i nasz wygląd sugerują co się tam działo ;)


Nawet Kajtek ściągnął kurtkę- chyba jednak też chciał odetchnąć po tej przeprawie.. ;)

Jedziemy na kemping nad Jeziorem Szkoderskim. Pranie, mycie, jedzenie, picie.. Hydronea w użyciu. Uzupełnione elektrolity i dzień pełen wrażeń powodują, że kamiennym snem przesypiamy całą noc. Dobrze, bo kolejny dzień będzie długi i nudny, musimy minąć Tiranę i dojechać do samego końca tego zabunkrowanego kraju. Będzie stamtąd widać Grecję ;)

Albański kemping- Lake Shkodra Resort.

 Chan wybierający się w kąpielówkach po piwo... I wino, które zostało potem schłodzone w pobliskim strumyku bardziej pełnym chłodnego błota niż wody.
 





DZIEŃ 10:
Dziś mamy dotrzeć na drugi koniec Albanii. Miejscami widać pożary, przypomina mi to nasze włoskie wakacje, gdzie łąki ulegały samozapłonowi.



 Policja.


 Susza..


Na stacji benzynowej polaliśmy się wodą z węża ogrodowego. Chwilowa ulga ;)


 Podobno jedyny szpital, do którego warto się udać jeśli coś się nam stanie w Albanii. Spitali Amerikan, nr tel. ze zdjęcia to 042 35 75 35.


 Przydrożny handel.


Stacja benzynowa KASTRATI. Tam nie zajeżdżamy, bo obawiamy się o naszych mężczyzn ;)

Droga nudna, Kajtek gubi się w okolicach Tirany i mimo iż czekamy na niego na plaży w Zatoce Vlore (po pysznym, w moim wypadku surówkowym, obiedzie w restauracji Delirium) ciągle nie dojeżdża do nas.


W tejże Zatoce natomiast znajduje się baza okrętów podwodnych, są też zardzewiałe okręty, które to pokazane były w jednym z odcinków Top Gear. Ale to MILITARY AREA.


Ręcznie pisane menu Delirium :)




Zostałam przy sałatce greckiej, reszta zamówiła ryby. To chyba młode Barakudy :D


Nie! Proszę nie zbliżaj mi tego do twarzy! :D



Inscenizacja pt. Narybek barakudy walczy o resztki swoich kompanów. 


Po obiedzie kąpiel, drzemka i relaks na plaży.. :)





Moje nogi pilnujące kasków... :)

Dalsza część trasy.




 Uwielbiam ten pasek ultrafioletu na granicy morza i nieba.. :)


Późnym popołudniem dostajemy od Kajtka SMSa, że odpuszcza i wraca do domu. A nie mówiłam "zdjemij te getry, zawijki, owijki, zakutajki, bo padniesz z gorąca"? Widocznie wszyscy mówiliśmy za cicho.. ;)
Szkoda, ale przynajmniej nie wyda już więcej na ubezpieczenie motocykla w kolejnych krajach.


 Wszyscy po kolei czytają SMSa.

Hmmm... Ależ tu pięknie :D


 Reżyserzu uwiecznia moment zmniejszenia ekipy.



 Lubię przeglądać się w okularach Chana ;)

 No przecież dawno Trampusia nie było na zdjęciach... :)

W dalszej drodze żądli mnie PIERWSZY RAZ osa- owady w tym klimacie są większe niż u nas, ból niemiłosierny. Chociaż za parę dni okaże się, że tak bardzo
to jeszcze nie bolało. Opaska chłodząca z szyi zostaje oddelegowana na dłoń co koi ból.
Najdziwniejsze jest to, że te wszystkie ukąszenia, które wygarnę zdarzą się w trakcie jazdy.
Choćbym nie wiem jak się ubrała Żądlacze zawsze znajdą gołą skórę, z którą BĘDĄ MUSIAŁY się zderzyć :D
Niestety ja zdjęcia z owadami żądlącymi mnie nie posiadam, ale Chan też wygarnął raz pasażerkę na gapę... :D





 Cygańskie slumsy vel. Ciapakowo.




 W Albanii jest dziwny zwyczaj wieszania kukiełek/maskotek na budowach. Chyba mają odstraszać złe duchy czy coś.. :)


Post sowiecka baza okrętów podwodnych.

Słońce będzie się kąpać.. :)

Kemping "Ekwador" szału nie robi. "Łazienka" to prysznic z plakatem gołej baby na ścianie- myślę, że mycie to ostatnia rzecz jaką faceci tam robią. W dodatku prysznic jest w dyskotece.. Cóż....
Podobno w morzu za to są kraby :)
Chodźmy spać.







Późnym wieczorem ludzie wywalają na ulice kilogramy śmieci, które w środku nocy zabierze śmieciara. Chyba dlatego robią to w nocy, żeby zminimalizować smród śmieci, który w takim upale jest straszny. Nad ranem drogą idzie też stado owiec z dzwonkami.
Jeśli komuś przeszkadzają takie odgłosy warto mieć zatyczki do uszu. My w tym wypadku wolimy spać bez nich- lepiej słyszeć czy nikt się nie dobiera do naszych sprzętów.

I jednak morze kojąco chlupocze uderzając o skały dwa metry od namiotu.... :)

Chlup, chlup, chluuup...... ;)