"Zro­zumieli, że ideal­ny świat jest podróżą, nie miejscem. " T. Pratchett

środa, 14 września 2016

Pokochała Toma Gordona- czyli spacery leśno-bagienne.

AVE Wy!

Jak zwykle wena przyszła z muzyką i świadomością, że wisi nade mną parę poważnych spraw do załatwienia- trzeba więc przysiąść i popisać, przecież obowiązki nie uciekną.
Co u mnie.. Strasznie tego dużo w tym roku. Same zmiany. Chyba wszystkie na dobre... :)

Straszną mam chęć popisania, ten post to już trzeci dzisiejszego dnia, lecz dwa pozostałe dojrzewają w kopiach roboczych. Są zbyt.. sentymentalne na dziś.
Dziś będzie o tegorocznym Bożym Ciele (wypady z okazji tego święta już niejednokrotnie się tu pojawiały) i Szumach nad Tanwią- o tym chyba też już było, ale na pewno nie tak jak dziś;)

Mieliśmy jechać na kajaki, ale oczywiście przechętna niemal dziesięcioosobowa grupa stopniowo wykruszyła się do dnia przed. Zaskoczenie..? Właściwie żadne :D

Jako, że motoru pod ręką nie było, start miał być z Przemyśla, wybór padł na to co zawsze mile widziane, czyli Roztocze :)

Spacer zaczął się milusio, w pełnym słońcu, mimo że zapowiadali "przelotne" burze. Oj przeleciały nas one do cna... :D Ale o tym później.

Roztoczańskie lasy są jak wiadomo dość piaszczyste co z różną częstotliwością zwiększa bądź zmniejsza komfort spacerowania.




Szlak oznaczony był całkiem dobrze, raz tylko musieliśmy się rozdzielić w celu zbadania najbliższych zakrętów- oczywiście to ja poszłam tą złą trasą i musiałam zawracać. Spotkałam jednak kota, który zachowywał się jak ten królik z Alicji, brakowało tylko żeby powiedział "Szybko! Nie ma czasu na wyjaśnienia" i wciągnął mnie pod najbliższe drzewo.
Na szczęście dla Chana tak się nie stało. Na szczęście, bo by mu beze mnie źle było ;) (dobrze, że Chan rzadko tu bywa i nie komentuje nic;) )




 Miejsce, gdzie Piłsudski w przebraniu przekroczył granicę rosyjsko-austriacką.



 Niesłychanie czysta Tanew.


Kiedy doszliśmy do sztandarowych Szumów zagęszczenie ludzkości na metr kwadratowy dramatycznie wzrosło, ilość różowoczapkowych, rozwrzeszczanych szynszyli również więc zakupiwszy po lodzie przysiedliśmy w sklepo-barze "U Gargamela" w celu poobserwowania zaistniałego ZOO. Ponadto głód nieco ścisnął, no i szedł deszcz więc pasowało gdzieś przeczekać.

 Koło trzciny jest kaczka.

 O, tam!!



 Są fryyyyty! Było i piwko... :)



Odcinek Szumów był tłoczny, ale śmieszny. Czekaliśmy aż dziewuszki w sukienkach wpadną do wody, ale ku naszemu rozczarowaniu nic takiego nie nastąpiło. Chan miał dobrą wymówkę żeby pooglądać je na zoom'ie aparatu wmawiając mi, że chce uchwycić moment wpadania do wody. Mhmm... ;)






 Deszcz na bagnach..








W dalszej części przelotne burze postanowiły pozbawić nasze ciuchy suchego dziewictwa i przelecieć je bez ograniczeń.
Nie miałabym nic przeciwko gdyby nie fakt, że mojemu ciału naprawdę dobrze współpracowało się z SUCHYMI ubraniami. Bardziej w ramach podniesienia morale niż zachowania suchości postanowiliśmy przeczekać burzę pod najbardziej rozłożystym drzewem.







W majtkach mokro, w butach tona błota- przerozkoszna jam istota! ;)


Pomijając wszelakie perwersje przychodzące do głowy w tym temacie, opowieść ta rusza dalej, tak jak w pokapującym konwekcyjnym (I love it!) ruszyliśmy i my.







Chan nieco zmarkotniał, a ja skupiłam się na podnoszeniu lekko zgrabiałych nóg i stawianiu ich przed sobą.




Kiedy już zobaczyliśmy Susiec- miejsce zarazem naszego startu jak i mety, aby było weselej nastąpiło kolejne oberwanie chmury, które zaowocowało kolejną przerwą pod przydrożną choinką.
Dobrze, że tak głośno szumiał ten deszcz, bo tematy były chyba jakieś szynszylowe :D





Wracając postanowiliśmy zajechać na wieżę widokową na jedyne w okolicy wzgórze. Widok pokazał nam defloratora naszych suchych ubrań.





Był i pamiątkowy selfik bez sticka.
 




Spacer był cudowny, a ja coraz bardziej przekonuje się o tym, że uwielbiam maszerować w deszczu.
Żałowałam tylko jednego.. Że nie miałam w aucie suchych skarpetek na przebranie.

Jedźcie z nami na Roztocze następnym razem.... ;)