"Zro­zumieli, że ideal­ny świat jest podróżą, nie miejscem. " T. Pratchett

wtorek, 29 lipca 2014

NO I NIE ZDĄŻYŁAM!

Wyszło jak wyszło, jutro już start w kolejne nieznane, a ostatnia część zeszłorocznej wyprawy nienapisana do końca!
Nie mogę sobie tego wybaczyć....
Miałam szczere chęci skończyć ją dziś, ale pakowanie i szereg innych spraw związanych z wyjazdem na dwa tygodnie wręcz cudownie mi to uniemożliwiły.. ;)
A teraz..? Teraz nie mam już siły, żeby zarywać nockę i zamiast się wyspać, klepać i klepać, o serbskiej kukurydzy i innych megalitach... :D
Jeśli ktoś faktycznie śledzi moje wpisy, musi mi wybaczyć.. :D

A z prośbą o przebaczenie internetowe (jak na razie) zdjęcia z rejonów, do których od jutra będziemy się sukcesywnie przybliżać....




Prosimy serdecznie o pogodę.
Do usłyszenia za dwa tygodnie.
BEZ ODBIORU.  ;)

poniedziałek, 28 lipca 2014

Bałkańska w żyłach płynie krew..! c.d.

DZIEŃ 11:

Kolejny, piękny, gorący dzień. Postanawiamy zmienić miejsce „bunkrowania” na nieco lepszy kemping i pojeździć na luźno po okolicy. Przypominamy sobie czy mijaliśmy po drodze jakieś lepsze miejsca. Tak, był bar z ogrodzeniem, chyba nawet pisało coś o kempingu. Z resztą.. wszystko będzie lepsze niż obecna noclegownia.
Okazuje się, że owszem bar jest, kemping w zasadzie.. też „może tu być skoro Państwo sobie życzą, łazienka jest, ale prysznic Wam zrobimy”. Zostawiamy graty i ruszamy na podbój południa Albanii.


Plan:
1) Queparo- wyludnione miasteczko na szczycie góry, do którego prowadzi kręta, wąska, brukowana droga. Na miejscu witają nas osły i koniki.



 Sesja i sfingowane ujęcia do wyprawowego filmu umilają nam zwiedzanie w tej spiekocie.
„Komar: A bunkry są?
Chan: Nie. Ale też jest zajebiście.”










Po zjeździe z miasteczka pod pobliskim sklepem gasimy pragnienie miejscowym alko-radlerem :)
Na kasku Chana zadomowiła się nawet modliszka! 




2) Zamek Alego Paszy w Butrincie. Info o kolejnym albańskim wariacie- Ali Pasza, a o twierdzy tu- Twierdza.
Ekipa idzie zwiedzać, ja pilnuje motocykli. Szaleństwa tam ponoć nie ma, wolę w cieniu kłujących, suchych badyli nawadniać organizm.. :)





 Zdjęć niedużo, bo nie bardzo jest tam co oglądać :D Chan tak mówił... :)

3) Baza okrętów podwodnych- niestety, tu też nic ze zwiedzania. To ciągle military area...
Sesja z dziurą w górze w tle... :)


 Tęskne spojrzenie Chana w stronę dziury. Co Wy macie z tymi otworami...? :D

Po drodze przerwa na melony.. :)


I po melonach.. :P

4) Kanion wyschniętej rzeki Gjipe- dzielimy się na pary i na zmiany ruszamy zwiedzić nieznane. Pierwsze Komary, potem My. W oczekiwaniu na ich powrót zjadam całą paczkę mega słodkich bezików i popijam coca-colą. Mieszanka słodko wybuchowa zwłaszcza w tym upale...

 Chanowi to chyba niedobrze od samego spoglądania na bezy... :D

Do kanionu i pięknej piaszczystej plaży prowadzi kamienista droga zboczem góry. Nie wiem ile w kilometrach, ale ciągnie się w tym upale.. brak cienia, beziki i cola dziwnie zaczynają ciążyć na żołądku, robi mi się trochę niedobrze. Ale dam radę;) perspektywa turkusowej wody, białego piaseczku i kanionu z cieniem podnosi moje morale.
Po drodze poza wszelkim robactwem, ze skarp przyglądają się nam wszechobecne bunkry.

 TO też ma żądło, ale na szczęści udało mi się TEGO uniknąć.

 Chanka pozowanka... ;)



Oczywiście bunkry... Na pionowej skarpie schodzącej wprost do morza były wręcz niezbędne.. :D
Chan nawet sika na jeden z nich :D


Kanion robi wrażenie. Straszno, mroczno, rzeki nie widać, tylko te pionowe ściany i wielkie kamienie, które powinny spoczywać na dnie rzeki. Sesja, potem brodzenie w przejrzystej wodzie, wylegiwanie się na leżaczku pod parasolem.. Idylla. Nawet zasłodzony żołądek przestaje dokuczać...
Że też ja nie mogę mieć za oknem takiego widoku...
Zdjęcia, dzięki za to że Was mam...! Life loves beauty.. :)






 Na górze krowa próbuje zjeść moje śmierdzące skarpetki razem z lusterkiem... No Proszę Krowy!


Coś w tym jest, że muszę pogłaskać każde zwierzę. Nawet Mućki zostały pochmychrane za uszami... :)



Wieczorem za budynkiem baru prysznic- Chan polewa z węża ogrodowego, dzisiejsza kąpiel w strojach kąpielowych czy kąpielówkach. Ale nie takie rzeczy już się przerabiało... ;)


DZIEŃ 12:
Nieco zmęczeni jemy śniadanie, kupujemy albańskie nalepki na kufry, ruszamy do Syri i Kalter, albańskiego „niebieskiego oka”. Po drodze jadąc z otwartym kaskiem z moim policzkiem zderza się kolejna żądląca rzecz. Ślad na policzku widoczny na niektórych zdjęciach... :D


 Kajtek! Tak się jeździ w upałach! :D

Syri i Kalter. (info ->Syri i Kalter)
Jest to miejsce, w którym z podziemnego źródła wybija rzeka. Przebadana głębokość źródła sięga 52m w głąb ziemi, ale wiadomo, że jest ono głębsze. Wypływająca z tego miejsca woda tworzy pełnowymiarową rzekę- taka szeroka rzeka zaczynająca się znikąd.. Woda ma temperature 10 st.C. Objętość wybijanej wody jest różna w zależności od roku.
Niegdyś miejsce to było dostępne tylko dla albańskich elit. Teraz po zakupie biletu każdy może odwiedzić ten cud natury...
Jeśli miałabym opisać Raj, opisałabym to miejsce... :)




Jak się przyjrzeć widać ślad po ukąszeniu... :)

 Jakże pięknie przejrzysta woda.... :)

Nasi dzielni chłopcy oczywiście wyskakują z ciuchów i jako jedyni kąpią się tej krystalicznej wodzie- przy temperaturze powietrza powyżej 35st, obawiam się o szok termiczny- ale przecież Panowie wiedzą, że na brzegu czeka lekarka z pielęgniarką. Czegóż więc się bać?
Jednak szybko wyskakują z obawy o implozje swoich klejnotów :D
Tak, tak, szkoda byłoby zamrozić Wasze hipotetyczne dzieci ;)



 Brrrr!

 Dzielny Chan! Dumna Chanka! ;D

Ponadto jeden Pan po wyjściu naszych bohaterów z wody uprzejmie informuje, że źródło owszem wybija wodę, ale ma takie dni, że ją zasysa tworząc wiry.
Myślę, że gdyby wiedzieli o tym wcześniej to chyba nie mogliby się dziś poszczyścić kąpielą w Syri i Kalter..... ;)

Im ciemniejszy odcień tym głębiej... "Anus rzekus" można rzec.. :D



  Miejscowe informacje.

Dziś mamy dojechać do Macedonii więc mimo szczerych chęci nie zabawimy tu zbyt długo. Czeka nas męcząca jazda przez góry będące granicą z Grecją. Olimp odpuszczamy- nie bardzo widzimy wchodzenie tam w tym strasznym upale...
W ciągu dnia pada rekord temperatury: 40st. ...Hot, very very hot!

 Widać niebieskie cyferki 40? Tak, to temperatura!




Za górami Grecja... :)

Im wyżej tym gorzej, ludzie na osłach, na postojach zlewamy się zimną wodą od góry do dołu, wlewamy za koszulki, żeby choć chwilę było chłodniej... Nocleg na kempingu nad Jeziorem Ochrydzkim w Macedonii. Z przykrością orientuje się, że mój ulubiony niebieski grzebień został na „niebieskim” kempingu z polowym prysznicem. Jak ja teraz ogarnę ten upitolony łeb..? :D A okazuje się, ze w Macedonii nie tak łatwo po pierwsze porozumieć się w tej kwestii, a po drugi znaleźć sklep z TAKIMI gadżetami..
Ale to już zadanie na kolejne dni ;)
Żeby za dużo nie pisać, zdjęcia.




Drzemka w rowie.
 

 
DZIEŃ 13:
Płyniemy dziś łódką na Wyspę Węży, tutaj zwaną Golem Grad. Znajduje się ona na bliźniaczym do Ochrydzkiego jeziorze- jeziorze Prespa.
Jest ono zdecydowanie mniej turystyczno-rekreacyjnym miejscem niż jego bliźniak.
Jezioro Prespa należy do trzech krajów- Grecji, Macedonii i Albanii :)

Na wyspie tej podobno żyje kilka setek gatunków węży- nie widzieliśmy ani jednego, za to jestem pewna, że żyje na niej co najmniej setka gatunków ptaków- począwszy od czapli, poprzez kormorany, a skończywszy na... PELIKANACH!
Chan wie, gdzie można wynająć łódkę, kierujemy się więc do wsi Końsko, gdzie Pan pięknie pomalowaną w narodowe barwy łódką transportuje nas na Wyspę. Setki ptaków podrywających się do lotu robią niesamowite wrażenie... 





 Chanka niepływanka.... :D



 Te wszystkie czarne punkciki to nie listki. To ptaki. Kiedy nasz przewodnik zaczyna głośno klaskać wszystkie podrywają się do lotu. Imponujące... 








Spędzamy tym ok. pół godziny- więcej nie ma po co;)
Wracamy, piwo z obiadem u właściciela łódki. Dobre było tylko strasznie dłuuugo czekaliśmy.








 Powrót na ląd.

Po obiedzie ostatni rzut oka na jezioro, a tam... Łódką pływają pelikany :D


Po drodze w poszukiwaniu noclegu zwiedzamy most Elen Skok (Jeleni Skok) i Monastyr Św. Jovan Bigorski. 




Jest i most. Mały, bo zaledwie ok.5 m długości, ale za to wysoko.... :D

Z pewną dozą nieśmiałości spoglądałam w dół.... :D



 Myślałam, że mam ubrać to na ramiona. Jak się okazało, jednak na spodnie..






 Miejscowy kot.


 Zmęczenie daje się we znaki..

Jesteśmy w regionie parku Mavrovo- dość późno okazuje się, że kempingów za bardzo nie ma, pada propozycja spania w hotelu (propozycja owa staje się tematem wzajemnego milczenia towarzyszących nam Komarów na cały następny dzień)... Ech.. Jak ja nie lubię takich sytuacji.
Jednak głosem większości (3:1) rozbijamy się na dzikim kempingu już po zmroku. Miejsce nad jeziorem, mnóstwo namiotów, ludzi, imprezy z gitarami... No wbrew obawom Gosi nikt na morderce nie wygląda... :D Myślę, że oni również chcieli gdzieś przenocować.
Nawet chyba nikt nie imprezował całą noc ;)
Pewnie mgła zagoniła ich do spania.
W środku nocy wyszłam na siku, mgła gęsta jak mleko, nie wiadomo jak bliska-bliskość jeziora skłoniła mnie do wysikania się tuż obok wyjścia namiotu. Odeszłam tylko na tyle na ile sięgała moja ręka dotykająca naszego „domku”- bałam się, że inaczej zamiast do śpiwora wejdę.. do jeziora ;D