"Zro­zumieli, że ideal­ny świat jest podróżą, nie miejscem. " T. Pratchett

piątek, 9 stycznia 2015

Bałkańska w żyłach płynie krew..! Wreszcie część ostatnia.

Cała moja ciężka praca w gówieneczko się obraca.
Zakończona relacja zaginęła w odmętach informatycznych śmieci...
Trzeba więc zakończenie napisać na nowo...
Ale może to i dobrze, bo w końcu posiadam filmik od Komara. Godzina i pięć minut- jest co oglądać. Jak googlowy dysk zezwoli na 4 GB to wrzucę..;)

DZIEŃ 14:

Poranek prześliczny, budzimy się z nie poderżniętymi gardłami (WOW!), ogólnie wszystkie części i organy każdy ma na miejscu.. Radośni, że udało się wyspać i uniknąć śmierci ruszamy dalej. Niestety atmosfera na drugim trampku jest gęsta, nieprzyjemnie się je śniadanie z fochami w tle, ale nie zrażamy się. W końcu każdy może mieć gorszy dzień :)



Dziś macedońskie megalityczne obserwatorium Kokino.
Mimo dość wysokiej temperatury, atmosfera dość chłodna. Zwłaszcza na drugim Trampku...
Zwiedzanie obserwatorium pomaga jednak przełamać lody :D
Więcej informacji na temat tego miejsca tutaj.
Kilka fotek...




Chan zamyślon.. 




 Chanowie wszechpanujący ;)



Odpoczynek w cieniu...
Po drodze szukamy też grzebienia albo szczotki do włosów. O Naiwności ludzka jeśli sądzicie, że kupiłam w pierwszym lepszym sklepie.... :D Szukamy, nie ma, tym razem na naszym motocyklu rośnie ciśnienie, które niezbyt szczęśliwie udaje się przerwać przez.. użądlenie szerszenia.
Kiedy w trakcie jazdy coś uderza mnie gołą dłoń i momentalnie zaczyna boleć od razu wiem, że znowu coś mnie wyhaczyło na trasie swojego lotu. Kiedy w odruchu wyrywam centymetrowe żądło z pozostałością pasiastego tyłka już wiem, że to był szerszeń.
WAŻNE!
W RAZIE UŻĄDLENIA SZERSZENIA NIE MOŻNA WYRYWAĆ ŻĄDŁA PALCAMI- CHWYTAJĄC JE, POPRZEZ UCISK WSTRZYKUJEMY SOBIE JESZCZE WIĘCEJ JADU. Jak ze strzykawki.
Dłoń zaczyna momentalnie puchnąć, łzy same napływają mi do oczu, szturcham Chana w plecy podsuwając mu pod oczy dłoń. Zatrzymujemy się awaryjnie, na szczęście na stacji benzynowej jest łazienka, leje się zimna woda z kranu. Bogu dzięki...
Jak na nasze zaplecze zimna woda to najlepsze na co na razie mogę sobie pozwolić.
Okazuje się, że nie mam alergii na jad osy i szerszenia. Ręka trzy dni boli, przydałby się temblak bo po opuszczeniu jej w dół puchnie i boli jeszcze bardziej. Ale przeżyje.
Śmiesznie wyglądam z jedną dłonią dwa razy większą od drugiej.. :D
Po tych przebojach jedziemy dalej. Już nikt się nie obraża i nie płacze.
Ale ja płakałam tylko z bólu... ;)
Widoki w drodze do Serbii. 




W Serbii kemping w polu kukrydzy. Jest nawet basen..! Ja nie korzystam, bo pływać nie umiem, ale ogólnie jest mega przyjemnie i relaksująco. Ręka zawinięta opaską chłodzącą i da się żyć.
Wieczór umila nam „street dog”, który-jak mówi właściciel, pałęta się już po okolicy. Ktoś miał plan go zastrzelić, ktoś inny złapać i wywieźć gdzieś daleko....
Był tak sympatyczny, że wolę myśleć, że ktoś go tam jednak przygarnął...
Wieczór jest przyjemnie chłodny.
Nie ma na co narzekać... Tylko Chan "zmęczony" wymaganiami....


Po tym pełnym wrażeń i trochę bolesnym dla mnie dniu- dobranoc.
Kukurydza szumi, trzeszczy.. Jak w „Znakach” z Gibsonem i Phoenixem :D


DZIEŃ 15:
W planach zwiedzenie Đavolja Varoš- diabelskiego miasta.
Tylko jakoś trzeba tam dojechać.. Chan sugeruje się wyznaczonym przez GPSa
skrótem, który okazuje się być co nieco...uciążliwy jak na nasze gabaryty.
Koleiny, błoto, a potem kolejny gruz.
Przy kolejnym ostrym i sypkim zjeździe rezygnujemy i zawracamy.
Zmarnowaliśmy trochę czasy, dziś też może być ciężko znaleźć nocleg, co po przedostatnim wieczorze zaczyna brzmieć niebezpiecznie.
Nie chcemy kolejnych kłótni..
Mimo to zawrócenie wychodzi nam na dobre, bo spotykamy przechodzącego przez drogę żółwia ;)
Zwyczajem polskich jeży nieśpiesznie przemierza jezdnię.
Sesja z żółwikiem musi być.. ;)






Start do Diabelskiego Miasta- 20 minut na piechotę. Miły i przyjemny spacer.. :)







 

Wieczorem decyzja spania na dziko zostaje przegłosowana, lądujemy w przydrożnym motelu Stara Vrba, co oznacza bodajże "stary piec kuchenny" czy coś w ten deseń.
Bierzemy dwa pokoje, spanie na łóżku i w pościeli wydaje się tak dziwne, że nie mogę zasnąć... :D
Aczkolwiek wieczór był bardzo przyjemny.... ;)

DZIEŃ 16:
Motelowym śniadaniem w cenie okazuje się być jajecznica, którą ciężko będzie nam strawić przez cały dzień.
Smażyli ją chyba w "starym kuchennym piecu" na oleju silnikowym :D
Cały dzień nie czuliśmy głodu... ;)
Zwiedzamy Felix Romuliana- rzymskie ruiny znajdujące się na liście Unesco.
"Wakacje bez rzymskiej ruiny to wakacje stracone!" :D
(informacje, niestety po angielsku).








 Bo "felix" znaczy "szczęśliwy"... :)


Po Romulianie czas na dalszą podróż.
Gorąco nie słabnie, ale my jesteśmy już zaprawieni w bojach...
Dla nas to pestka!
Dziś trzeba dojechać do granicy Serbsko-Rumuńskiej, nad pięknym, modrym Dunajem...
Zobaczymy resztki Zamku Golubac. Przez jego wieże poprowadzono drogę.

Informacje jak zwykle z Ciotki Wikipedii.
Znajdujemy najpiękniejszy kemping z całej wyprawy.
Panorama na Dunaj, zachodzące słońce i przesmaczna kolacja działają mocno relaksacyjnie...
Chanie koChanie, ja chcę tak zawsze! ;)








 Jak to nazwaliśmy..Poród Tira. ;)





DZIEŃ 17:
Poranek jest przepiękny. To, że wstajemy po piątej w niczym nie przeszkadza- jest tak pięknie, że żal spać. Dziś Komary nas opuszczają, startują do kraju, bo chcą zdążyć na wesele wieczorem. Jak chcą..
Od dziś zostaniemy tylko we dwoje :)



Komar chyba trochę nie chce na to wesele.. Chyba wolałby zostać.. ;)


Startujemy. Po drodze chcemy zobaczyć wyrzeźbioną w skale twarz Decebala. Jemy śniadanie pod jego bacznym spojrzeniem.



" Płaskorzeźba ta wykuta została w należącej do gór Almaj przeszło 50 metrowej skale wznoszącej się majestatycznie nad taflą Dunaju. Przy jej budowie pracowali wykwalifikowani alpiniści, a nad projektem wizerunku czuwał włoski rzeźbiarz Mario Galeoti. Prace przy pomniku prowadzone były przez blisko 10 lat, a całkowity koszt przekroczył milion dolarów. Pod dziełem widnieje łaciński podpis "DECEBAL REX - DRAGAN FECIT" informujący kogo przedstawia pomnik i kto jest jego autorem (Król Decebal - wykonany przez Dragana).
Statua poświęcona jest panującemu w I wieku n.e. Królowi Decebalowi (ostatni przywódca Daków). Władca ten w dużej mierze przyczynił się do rozkwitu państwa Daków, a także skutecznie odpierał wszelkie ataki potężnej armii dowodzonej przez rzymskiego cesarza Trojana. Niestety Cesarstwo okazało się na tyle sile, że w końcu zajęło Dację, a król Decebal popełnił samobójstwo.

Niektóre wymiary pomnika:
- rozstaw oczu: 4,3 m
- wysokość nosa: 7 metrów
- szerokość nosa: 4 metry."



Dalej! Jedźmy, pędźmy, oglądajmy! :D
Resztki starożytnego mostu, granica serbsko-rumuńska..


Wkraczamy do Rumunii. Zmierzamy do Sarmisegetuzy- stolicy Daków.
 Wypłowiały wypłosz.. ;) I tak jest piękny.


Chan gorąco poleca i każe mi spróbować zupy zwanej Ciorba de Burta.
Twierdził, że to zupa serowa, a niestety były to jakieś mdłe flaczki.
Wystarczyło, bym wieczór spędziła robiąc "dwa paluszki" w krzakach niedaleko namiotu... Na szczęście zdążyliśmy wcześniej zwiedzić ruiny ;)





 Dacia w stolicy Daków.


Bo Rzymianie uczty spędzali leżąc, jedząc i kochając się... ;)


W ruinach ;)



DZIEŃ 18:
Dziś przejedziemy Transalpiną. Kiedy Chan był tam ostatnim razem (2010r.) nie było jeszcze asfaltu. Dziś jak się okazuje jest nie tylko asfalt, ale kramy, ludzie i dużo samochodów. Przejazd był trochę męczący. Musieliśmy uważać, żeby nie rozjechać jakiegoś zdziczałego ze szczęścia, różowego, rumuńskiego szynszyla..






Ale widoki oczywiście przepiękne..!
Nocleg przy dworku zamieszkałym przez kobietę,która uczy angielskiego...



DZIEŃ 18:
Okazuje się, że stelaż od kufra pękł.. Prowizorka druciana i ostrożna jazda do samego domu.. "Żeby się nie urwał, żeby się nie urwał...".
Na pożegnanie Rumunii fotka pt. "Niewyspana Dama z Łasicem".



Już w domu! Kufer się nie urwał, wróciliśmy cali i zdrowi.. Już ściągając kaski zrobiło nam się szkoda, że następny raz dopiero za rok... ;)