"Zro­zumieli, że ideal­ny świat jest podróżą, nie miejscem. " T. Pratchett

poniedziałek, 19 września 2011

Iwla-Jaśliska czytane szybko brzmi jak nie po polsku...

..ale jest w Polsce i to nie daleko nas :)
Na początku warto wspomnieć na temat Jaślisk i wodospadu w Iwli, który pojawi się na zdjęciu w tym poście, iż miał on ważną rolę w Winie truskawkowym, w reż. Dariusza Jabłońskiego.
Wypad krótki, popołudniowy, we trójkę, bo dodatkowo ze szwagrem Chana, postanowiliśmy odwiedzić to niemal hollywoodzkie miejsce i przy okazji znaleźć niedawno ukrytego tam kesza.
Odnaleźliśmy wodospad, który w filmie był tłem dla "ach-jakże-romantycznych" chwil :) Kesz.. miał być niedaleko wodospadu. Prawie, że był. Prawie, bo trochę dalej.. Ale kesza znaleźlim. full radość. Po wodospadzie, sesja pod kościołem w Jaśliskach:
Na fotce ja na użyczonym od Szwagra motorze. Ale nim Szwagier go pozyskał i ja wożona przez ten motór byłam, przez Chana był on prowadzony.. Tyle, że długo zaistnieć mu z nami nie było dane. Trochę szkoda, ale przynajmniej został w rodzinie ;) Ale... Dzięki temu są dwa :) Czarny i czerwony moto-transalp :) Szkoda, że ja nie mam jeszcze jakiegoś. Aczkolwiek rzekłabym, że nic straconego ;) Bo kto wie....
Po sesji pod kościołem, następna skrzynka, bodajże cerkiew w Daliowej.
Trudno nie było, tylko Szwagra gdzieś chwilowo zmyło, bo jak zobaczył offroad to się tylko za nim zakurzyło.. ;)
Na fotce ja wpisująca się do logbooka (dziennik skrzynki):
No i poza mną (a raczej obok) mój przewspaniały kask, który jak się niedawno okazało... przecieka. Cóż... trzeba go zakleić jakimś silikonem. I to jest właściwe zastosowanie tej substancji.. A nie jakieś tam sztuczne części ciała... ;) Bądźmy praktyczni.. ;)
Na koniec Daliowej, niebo...
Jak to Kant rzekł: "Niebo gwieździste nade mną...." etc :)

Jaślisk i Iwli to koniec, ale nie koniec pisania na dziś. Trochę się te wspomnienia sprzed roku rozmyły, ciężko składnie to napisać, ale się staram :)
Kolejny, również ówszesno sierpniowy wypad, dotyczył skrzynki wirtualnej, tzn. trzeba odwiedzić miejsce, znaleźć jakieś słowo, które jest hasłem, albo zrobić sobie zdjęcie na tle czegośtam. W tym wypadku hasło, imię wyryte na Kapliczce, zwanej Kapliczką Rzeźnika.
Czemu Rzeźnika to nie wiemy, ale pewnie ofiarodawca nim był. Pogoda się nam wtedy udała przepiękna.. I widoki przecudne. Oto właśnie kolejne miejsce, którego nie znałam, a istnieje tak niedaleko :)
Przechodzącą obok parę, poprosiliśmy o zrobienie nam zdjęcia. Okazało się, że oni również jeżdżą na motorze. Po niedługiej, ale miłej rozmowie, zrobili nam zdjęcie. Z Trampaxem ;)
Naprzeciwko pasła się krowa. Byk. Krowa.. Byk...? Nie wiem, ale mój osobisty Chan, odkrył w sobie talent Torreadora:
Byk nie zaszarżował. Na szczęście, bo nie wiem, czy zdążylibyśmy dosiąść naszego rumaka i uciec ;)
Z tego co pamiętam, zaczęło się chmurzyć i chyba nadciągała burza. Wróciliśmy. Ale piękno krajobrazu i chwili zapamiętam na dłuuuuuugo ;)




Brak komentarzy: