Z opóźnieniem, ale jest. Wakacje to można teraz popisać. Zapraszam więc do relacji Bałkany 2013 :)
Tym razem przygotowywaliśmy się bardziej i dłużej, ale i sprawniej. Szukaliśmy miejsc, które możemy wziąć pod uwagę do zwiedzania, miejsc, gdzie będzie można wziąć prysznic po długim, upalnym i męczącym dniu. Szukaliśmy systemu, który zapobiegnie naszemu przegrzaniu, mojemu domniemanemu odwodnieniu, które to rok wcześniej doprowadziło niemal do tego, że chciałam wracać na piechotę spod Wezuwiusza do domu. Zatem ustaliliśmy.
Tym razem przygotowywaliśmy się bardziej i dłużej, ale i sprawniej. Szukaliśmy miejsc, które możemy wziąć pod uwagę do zwiedzania, miejsc, gdzie będzie można wziąć prysznic po długim, upalnym i męczącym dniu. Szukaliśmy systemu, który zapobiegnie naszemu przegrzaniu, mojemu domniemanemu odwodnieniu, które to rok wcześniej doprowadziło niemal do tego, że chciałam wracać na piechotę spod Wezuwiusza do domu. Zatem ustaliliśmy.
Cel:
Bałkany- może i standardowy cel dla motocyklistów, ale to dobry
cel. No i jak na przełom lipca i sierpnia to odważny cel.
Ilość:
19 dni.
Kilometry:
5500
Ilość
motocykli: 3... potem 2.... potem 1 ;)
Zaplecze
przeciw odwodnieniu i przegrzaniu: opaski chłodzące- świetny
patent. Na szyję i- jak się okazało później- nie tylko.
Codziennie od początku upału pełen zimnej niegazowanej wody
Camelback dla mnie na plecy i po skończonej jeździe na niektóre
cięższe dni płyn uzupełniający elektrolity- Hydronea. Jasne
ciuchy, krem nawilżający na twarz+balsam z filtrem.
Zbędny
balast: Szmaty przeciwdeszczowe. No i może prostownica do włosów :D
Najbardziej
brakująca rzecz w apteczce: maść na ukąszenia.
Najwyższa
temperatura: 40 st.
Ilość
upadków: 3...... 4.
Jedzenie:
przesmaczne, z wyłączeniem serbskiej jajecznicy smażonej chyba na
oleju silnikowym. Ale miała swoje zalety...
Ilość
wypitej Coca-coli: hektolitry.
Reszta-
na bieżąco.
DZIEŃ
1:
Wyjeżdżamy
do Komarów, w planie jeden nocleg u nich w Krakowie, bo zaczynają
urlop dzień po Chanie. Czekamy też aż dojedzie Kajtek.
DZIEN
2:
Załatwiamy
ostatnie zakupy, mapa, przewodnik, stopery do uszu na wszelki wypadek
kupuje na parę minut przed wyjazdem.
Chan
montuje na trampiszonowej kanapie skórę z barana- jak się okaże w
miarę zgłębiania coraz bardziej południowych rejonów- baran jest
niezastąpiony.
Ruszamy
późnym popołudniem, minąwszy korki na zakopiance, pokręciwszy
się za właściwa trasą, udaje się nam dojechać do kempingu w
Słowackim Raju. Chłodny nocleg, ale jak zwykle Chan i bielizna
termoaktywna ratują mnie przed zziębnięciem.
Z racji pięknie upitolonej fryzury prostownica MUSIAŁA BYĆ! ;)
Kajetan- wzór BHP motocyklisty :D
Chanu jak zwykle zastanawia się po co nam taki balast.... W tle Komary.
Z racji pięknie upitolonej fryzury prostownica MUSIAŁA BYĆ! ;)
Kajetan- wzór BHP motocyklisty :D
Chanu jak zwykle zastanawia się po co nam taki balast.... W tle Komary.
DZIEŃ
3:
Rano
pogoda ładna, na horyzoncie rysują się Tatry.
Ruszamy
wcześnie czeka nas bowiem długi i nudny dzień. Tak długi i nudny
jak tylko może być węgierska autostrada... Gorąco, przerwy tylko
na tankowanie. Wieczorem znajdujemy kemping pełen niemieckich
starszych małżeństw- świadczy to o 'dobrych' cenach w ojro. W
dodatku z naszej dziwnej rozmowy z właścicielką i po porównaniu z
cennikiem wychodzi, że chyba chcą nas nieco- że tak powiem-
orżnąć.
Nieważne.
Wieczór upływa miło- popijamy piwo wpatrując się w rozgwieżdżone
niebo. Noc jest ciepła i wakacyjnie namiętna. Przynajmniej w naszym
namiocie... :D
DZIEŃ
4:
Rześki
poranek, przejeżdżamy chorwacką część trasy bez problemów,
ciągle gorąco. Wpadamy do Bośni i Hercegoviny. Kontrola graniczna,
niektórzy z nas muszą sporo się nabiegać i trochę więcej
zapłacić- takie są i będą w czasie tej podróży koszty
zapomnianej zielonej karty.. No cóż. Następnym razem warto
pamiętać.
Orient na doniczkach... :)
Bośnia wita nas budynkami, których fasady są pełne śladów po-właściwie niedawno jeszcze wystrzelonych tam pociskach. Niektórzy zalepili odpryski tynkiem więc niejednokrotnie różowe czy białe ściany pokryte są szarymi plamkami tynku. Dalmatyńskie domy w Dalmacji.
Orient na doniczkach... :)
Bośnia wita nas budynkami, których fasady są pełne śladów po-właściwie niedawno jeszcze wystrzelonych tam pociskach. Niektórzy zalepili odpryski tynkiem więc niejednokrotnie różowe czy białe ściany pokryte są szarymi plamkami tynku. Dalmatyńskie domy w Dalmacji.
Inni
zostawili je takimi jakimi były dzień po wojnie. Ku pamięci..?
Za to w moich wspomnieniach wyrył się obraz skrzyżowania wokół którego wszystkie domy nosiły ślady mnóstwa kul. Musiały się tam toczyć jakieś większe walki. Taki widok skłania do zadumy...
Za to w moich wspomnieniach wyrył się obraz skrzyżowania wokół którego wszystkie domy nosiły ślady mnóstwa kul. Musiały się tam toczyć jakieś większe walki. Taki widok skłania do zadumy...
Mijamy
miasteczka pogrążone w swoich codziennych problemach i radościach.
Jedziemy
drogą na Jajce.
Skały
strzeliście wznoszą się nad drogą niejednokrotnie tworząc nad
nią niemalże sklepienia. Rzeka z lewej, skały z prawej, frezowany
asfalt na zakrętach momentami może przyprawić o dreszcze.
„Udogodnienia” dla motocyklistów.
Widoki
śliczne. Przerwa nad jeziorem na śniadanie.
Jajce z
wyglądu wydaje się być niemal miastem na krańcu globu, domy wiszą
na krawędzi urwanej ziemi. Swoją drogą popodpieranej w co gorszych
miejscach belami drzewa.
Mijamy
stepy dalmatyńskie, ziejące ciemnymi dziurami okien ostrzelane domy
towarzyszą nam do samego końca. Dzięki tabliczkom „Mine!”
wiemy żeby nie chodzić na siku w przydrożne krzaki czy pola. Nie
interesuje nas... przypadkowa rozrywka. Dyskutujemy z Chanem, że
wskaźnikiem bezpieczeństwa łąk są pasące się na nich
zwierzęta. A mało widać takich pól. Wiele z nich ciągle jest
dużą niewiadomą odnośnie ich zaminowania. Ale... któż chciałby
przekonywać się na własnej skórze o prawdziwości tego
stwierdzenia..?
Zbliżamy
się do pierwszej atrakcji. Chorwacki sinkhole- Crveno Jezero, ang.
Red Lake, pl. Czerwone Jezioro. Nazwa pochodzi od gliny, której
przekrój widać na całej długości tej dziury. Robi wrażenie,
może zakręcić się w głowie. Informacje statystyczno-turystyczne
tutaj → http://czerwone-i-niebieskie-jezioro.chorwackie.pl/
Dowiadujemy
się, że w sąsiednim sinkholu można się wykąpać. Droga to dużo
zakrętasów wokół leja tworzącego ściany sinkhola i trochę
schodów prowadzących na sam brzeg sinkhola. Trochę strach, bo co,
gdyby akurat wtedy kiedy my się kąpiemy zapadło się o kolejne
pareset metrów w głąb ziemi? Głębokość 147m, ale gdzieś tam
na dnie jest dziura, źródło wody. Więc na pewno sięga też
gdzieś dalej... Brr!
Ale
jakże to, nie wykąpać się w sinkholu?! My? My, Chanowie byśmy
się nie zamoczyli w takim wytworze?
Woda
lodowata, z głębi ziemi jak nic. Ja nie pływająca pluskam się u
brzegu, Chan robi rundkę wzdłuż, ale też dość szybko się
ewakuuje.
Dobrze,
że miał nam kto popilnować motongów... :D
Miejscowy
chłopczyk odnosi nam zgubiony portfel Komarów.
Zejście do jeziora...
Kobiety głosu nie mają... Podobno :)
Zimną wodą chlapnęłam prosto na biust. Brrr... :D
Zejście do jeziora...
Kobiety głosu nie mają... Podobno :)
Zimną wodą chlapnęłam prosto na biust. Brrr... :D
Po
drodze na Makarską- gdzie ma czekać na nas miejsce na nocleg u
naszych również wakacjujących znajomych, próbujemy miejscowego
specjału zwanego fonetycznie Czebapcziczi- trochę jak nasze mielone
tylko robione na ruszcie- bez oleju. Nie przepadam. Wypijamy
chorwackie piwo, nazywane Ożujsko i jedziemy dalej.
Na
Makarskiej niezbyt miła niespodzianka- miejsce na nocleg na nas nie
czeka, musimy na szybko zorganizować jakiś kemping.
Ma
piękną plażę, wszystko piękne. I drogie. Jakoś nie zdążyliśmy
się zarejestrować, a szlaban nie był na tyle długi żeby
zatrzymać motor. Nikt nie zwrócił na nas uwagi.
Zmęczone... :)
Piękna noc na plaży... :)
ciąg dalszy nastąpi... :)
Zmęczone... :)
Piękna noc na plaży... :)
ciąg dalszy nastąpi... :)