"Zro­zumieli, że ideal­ny świat jest podróżą, nie miejscem. " T. Pratchett

niedziela, 6 lipca 2014

Bałkańska w żyłach płynie krew ..!

Z opóźnieniem, ale jest. Wakacje to można teraz popisać. Zapraszam więc do relacji Bałkany 2013 :)

Tym razem przygotowywaliśmy się bardziej i dłużej, ale i sprawniej. Szukaliśmy miejsc, które możemy wziąć pod uwagę do zwiedzania, miejsc, gdzie będzie można wziąć prysznic po długim, upalnym i męczącym dniu. Szukaliśmy systemu, który zapobiegnie naszemu przegrzaniu, mojemu domniemanemu odwodnieniu, które to rok wcześniej doprowadziło niemal do tego, że chciałam wracać na piechotę spod Wezuwiusza do domu. Zatem ustaliliśmy.

Cel: Bałkany- może i standardowy cel dla motocyklistów, ale to dobry cel. No i jak na przełom lipca i sierpnia to odważny cel.
Ilość: 19 dni.
Kilometry: 5500
Ilość motocykli: 3... potem 2.... potem 1 ;)
Zaplecze przeciw odwodnieniu i przegrzaniu: opaski chłodzące- świetny patent. Na szyję i- jak się okazało później- nie tylko. Codziennie od początku upału pełen zimnej niegazowanej wody Camelback dla mnie na plecy i po skończonej jeździe na niektóre cięższe dni płyn uzupełniający elektrolity- Hydronea. Jasne ciuchy, krem nawilżający na twarz+balsam z filtrem.
Zbędny balast: Szmaty przeciwdeszczowe. No i może prostownica do włosów :D
Najbardziej brakująca rzecz w apteczce: maść na ukąszenia.
Najwyższa temperatura: 40 st.
Ilość upadków: 3...... 4.
Jedzenie: przesmaczne, z wyłączeniem serbskiej jajecznicy smażonej chyba na oleju silnikowym. Ale miała swoje zalety...
Ilość wypitej Coca-coli: hektolitry.
Reszta- na bieżąco.

DZIEŃ 1:
Wyjeżdżamy do Komarów, w planie jeden nocleg u nich w Krakowie, bo zaczynają urlop dzień po Chanie. Czekamy też aż dojedzie Kajtek.

DZIEN 2:
Załatwiamy ostatnie zakupy, mapa, przewodnik, stopery do uszu na wszelki wypadek kupuje na parę minut przed wyjazdem.
Chan montuje na trampiszonowej kanapie skórę z barana- jak się okaże w miarę zgłębiania coraz bardziej południowych rejonów- baran jest niezastąpiony.
Ruszamy późnym popołudniem, minąwszy korki na zakopiance, pokręciwszy się za właściwa trasą, udaje się nam dojechać do kempingu w Słowackim Raju. Chłodny nocleg, ale jak zwykle Chan i bielizna termoaktywna ratują mnie przed zziębnięciem.
 Z racji pięknie upitolonej fryzury prostownica MUSIAŁA BYĆ! ;)

 Kajetan- wzór BHP motocyklisty :D
 Chanu jak zwykle zastanawia się po co nam taki balast.... W tle Komary.



DZIEŃ 3:
Rano pogoda ładna, na horyzoncie rysują się Tatry.
Ruszamy wcześnie czeka nas bowiem długi i nudny dzień. Tak długi i nudny jak tylko może być węgierska autostrada... Gorąco, przerwy tylko na tankowanie. Wieczorem znajdujemy kemping pełen niemieckich starszych małżeństw- świadczy to o 'dobrych' cenach w ojro. W dodatku z naszej dziwnej rozmowy z właścicielką i po porównaniu z cennikiem wychodzi, że chyba chcą nas nieco- że tak powiem- orżnąć.
Nieważne. Wieczór upływa miło- popijamy piwo wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Noc jest ciepła i wakacyjnie namiętna. Przynajmniej w naszym namiocie... :D




 Jest i główna pomoc- camelback :) I kosmici też są.


DZIEŃ 4:
Rześki poranek, przejeżdżamy chorwacką część trasy bez problemów, ciągle gorąco. Wpadamy do Bośni i Hercegoviny. Kontrola graniczna, niektórzy z nas muszą sporo się nabiegać i trochę więcej zapłacić- takie są i będą w czasie tej podróży koszty zapomnianej zielonej karty.. No cóż. Następnym razem warto pamiętać.


 Orient na doniczkach... :)

Bośnia wita nas budynkami, których fasady są pełne śladów po-właściwie niedawno jeszcze wystrzelonych tam pociskach. Niektórzy zalepili odpryski tynkiem więc niejednokrotnie różowe czy białe ściany pokryte są szarymi plamkami tynku. Dalmatyńskie domy w Dalmacji.
Inni zostawili je takimi jakimi były dzień po wojnie. Ku pamięci..?
Za to w moich wspomnieniach wyrył się obraz skrzyżowania wokół którego wszystkie domy nosiły ślady mnóstwa kul. Musiały się tam toczyć jakieś większe walki. Taki widok skłania do zadumy...
Mijamy miasteczka pogrążone w swoich codziennych problemach i radościach.
Jedziemy drogą na Jajce.
Skały strzeliście wznoszą się nad drogą niejednokrotnie tworząc nad nią niemalże sklepienia. Rzeka z lewej, skały z prawej, frezowany asfalt na zakrętach momentami może przyprawić o dreszcze. „Udogodnienia” dla motocyklistów.
Widoki śliczne. Przerwa nad jeziorem na śniadanie.
Dalej natrafiamy na dobrą podróbkę słynnej Rjeki Crnojevicy.













 Szybka sesja, dużo zachwytów.
Jajce z wyglądu wydaje się być niemal miastem na krańcu globu, domy wiszą na krawędzi urwanej ziemi. Swoją drogą popodpieranej w co gorszych miejscach belami drzewa.
Mijamy stepy dalmatyńskie, ziejące ciemnymi dziurami okien ostrzelane domy towarzyszą nam do samego końca. Dzięki tabliczkom „Mine!” wiemy żeby nie chodzić na siku w przydrożne krzaki czy pola. Nie interesuje nas... przypadkowa rozrywka. Dyskutujemy z Chanem, że wskaźnikiem bezpieczeństwa łąk są pasące się na nich zwierzęta. A mało widać takich pól. Wiele z nich ciągle jest dużą niewiadomą odnośnie ich zaminowania. Ale... któż chciałby przekonywać się na własnej skórze o prawdziwości tego stwierdzenia..?




Zbliżamy się do pierwszej atrakcji. Chorwacki sinkhole- Crveno Jezero, ang. Red Lake, pl. Czerwone Jezioro. Nazwa pochodzi od gliny, której przekrój widać na całej długości tej dziury. Robi wrażenie, może zakręcić się w głowie. Informacje statystyczno-turystyczne tutaj → http://czerwone-i-niebieskie-jezioro.chorwackie.pl/
Dowiadujemy się, że w sąsiednim sinkholu można się wykąpać. Droga to dużo zakrętasów wokół leja tworzącego ściany sinkhola i trochę schodów prowadzących na sam brzeg sinkhola. Trochę strach, bo co, gdyby akurat wtedy kiedy my się kąpiemy zapadło się o kolejne pareset metrów w głąb ziemi? Głębokość 147m, ale gdzieś tam na dnie jest dziura, źródło wody. Więc na pewno sięga też gdzieś dalej... Brr!
Ale jakże to, nie wykąpać się w sinkholu?! My? My, Chanowie byśmy się nie zamoczyli w takim wytworze?
Woda lodowata, z głębi ziemi jak nic. Ja nie pływająca pluskam się u brzegu, Chan robi rundkę wzdłuż, ale też dość szybko się ewakuuje.
Dobrze, że miał nam kto popilnować motongów... :D
Miejscowy chłopczyk odnosi nam zgubiony portfel Komarów. 






Zejście do jeziora...



Kobiety głosu nie mają... Podobno :)






Zimną wodą chlapnęłam prosto na biust. Brrr... :D
 
Po drodze na Makarską- gdzie ma czekać na nas miejsce na nocleg u naszych również wakacjujących znajomych, próbujemy miejscowego specjału zwanego fonetycznie Czebapcziczi- trochę jak nasze mielone tylko robione na ruszcie- bez oleju. Nie przepadam. Wypijamy chorwackie piwo, nazywane Ożujsko i jedziemy dalej.


Na Makarskiej niezbyt miła niespodzianka- miejsce na nocleg na nas nie czeka, musimy na szybko zorganizować jakiś kemping.
Ma piękną plażę, wszystko piękne. I drogie. Jakoś nie zdążyliśmy się zarejestrować, a szlaban nie był na tyle długi żeby zatrzymać motor. Nikt nie zwrócił na nas uwagi.



Zmęczone... :)


 Piękna noc na plaży... :)

ciąg dalszy nastąpi... :)