Dzień 0
Wyjazd zaplanowany na dziś trzeba przesunąć. A to z racji pracy która
wczoraj się przeciągnęła, a to z powodu bolącego mnie zęba, który to na cito
muszę zrobić u mojego wspaniałego dentysty. Na szczęście jak sama nazwa
wskazuje dentysta jest wspaniały i robi zęba w 20 minut. Lek przeciwzapalny i
można jechać. Oby tylko nic się nie wykruszyło...
Dzień 1
Dojazd z Odrzykonia do Gdyni. wyjazd zaplanowany na 4:00 rano po
konsultacjach z budzikiem udaje się zrealizować o 5:15. Dla mnie to i tak za
wcześnie-ale chanu ze swoim rajzefiber od 2 nie śpi a od trzeciej kręci się
między pokojem a łazienką. Ale mój mózg jest już do tego przyzwyczajony i to
ignoruje.. :)
Rześkość poranka przełamuje się po jakichś dwóch godzinach w naście
stopni, co czyni jazdę przyjemną.
Przerwa u Przemka w Łodzi, tam gorąca kiełbaska z herbatką przywracają
nam moce do końca dnia. Teraz nudniejsza część- A1, Łódź- Gdynia...
Przemek zaplanował zwiedzanie ale czasowo się nie wyrobimy. Rozstajemy
się na autostradzie.
Przemek na gejesie... :)
Przemek na gejesie... :)
W Gdyni jemy baaaaardzo dobra obiadokolacje i jedziemy do portu. Odprawa
zaskakująco szybka, ale prom wpływa dopiero po ponad godzinie.
Pilnuję swojego zapasu kamizelek ratunkowych ;)
Nie utoniemy...?
Krótki filmik:
Niczym Jack z Tytanica.. :D
Na pokładzie jest wiele do roboty :D
Dzień 2
Dla Stena Line że spokojnym sumieniem 5 gwiazdek:)
Kajuta przyjemna, rozrywek moc-nie korzystamy ale są, rano śniadanie w
formie szwedzkiego stołu- miodzio!!!!
Szkoda tylko że zjazd z promu w pełnym ogumowaniu bo... Pada:( no ale to
Skandynawia.....
Z lekko obniżonym morale jedziemy. Tęsknota za łóżkiem, ciepłą kajutą i
dobrym jedzeniem jest tym silniejsza im większa jest świadomość odległości
kolejnych takich luksusów.. :)
Ale po dwóch godzinach deszcz przechodzi, słońce się pokazuje i do końca
dnia jest przyjemnie:)
Podłogi to tam chyba wylizują:
Ależ nas cieszy ta pogoda..!
"Najlepszy" obiad z SRG na początek:
(ol inkluziw)
E tam, było całkiem smaczne! :)
(naprawdę nie polecam przeciwdeszczówek na buty firmy Adrenaline)
Nocleg na polanie przy domu w głębi lasu wydaje się być idyllą, z błogą
ciszą, sarnami, zającami i kumkaniem żab i owszem jest pięknie....
...aż do momentu kiedy rozkładamy namiot i jeden z pałąków pęka sobie w
najlepsze..... :/
To była ta sekunda kiedy odechciało się nam wszystkiego a po naszych
plecach popłynął zimny pot.
Pierwszy nocleg i takie coś?!
Szybkie kalkulacje deszczowych noclegów, chwila stresu, ale..
Patrzymy chłodnym okiem i.. przecież to już było, we Włoszech.
Fakt, tam spanie pod chmurką nie przeszkadzało w niczym, gorąco i
przyjemnie, trochę inaczej niż na Nordkappie.
Ratujemy pałąk wyłamując rozwalony element kombinerkami i szlifując
pilnikiem. Jeden będzie krótszy ale nieznacznie.
Może damy radę...
Maskowanie level expert! :)
Przed północą.
Dzień 3
Noc jest krótka i pełna jasności;)
Zachód po 22, wschód o 3 i właściwie nie widzieliśmy nocy.
Jednakże wyspani i zadowoleni z noclegu ruszamy dalej.
Dziś chcemy być w Norwegii.
W międzyczasie trasowym odwiedzamy największą dziurę-nieczynna już
kopalnia miedzi w Falun, a potem ciśniemy jak najdalej się da. Zachód słońca
przewidywany na 23 więc można dużo jechać...
Typowa skandynawska zabudowa:
Kolejny świetny obiad. Aż się ławka zapaliła.. :D
Długi dzień to duży plus, ale kiedy w oddali horyzontu majaczą góry ze szczytami w śniegu, a nad nimi zbierają się granatowe chmury postanawiamy znaleźć nocleg jeszcze w Szwecji, względnie na sucho.
Znajdujemy łączkę, bardzo przyjemna, niewidoczna dla oka z drogi,
rozbijamy namiot i chmury dochodzą do nas. Ale tylko kropi.. mozolnie,
rytmicznie, powoli kropi.... Kap kap kap...
Nord-tylkonie-Kap......... ;)
Zasypiamy za jasności. To trudne. Ale przynajmniej nie boje się wychodzić
na siku w nocy.... ;)
(Trampidło przynajmniej raz dziennie musi mieć zrobioną ładną fotkę, żeby się nie obraziło i bez szwanku nas przywiozło do domu;) )
Dzikie zielsko (chyba melisa), które to swoim słodkim zapachem zmusiło nas do przestawienia namiotu.. Pachniało tak mocno, że obawiałam się, że możemy się nie obudzić jeśli przy tym zaśniemy :D
Dzień 4
Noc równie jasna jak poprzednia, niestety mija w dźwiękach mniej lub
bardziej nasilającego się deszczu. Ilekroć zmieniam bok-słyszę, że kapie. Lipa..
Ale rano okazuje się być po deszczu i nawet wychodzi słońce!
Udaje się przesuszyć namiot przed spakowaniem i wcześnie ruszyć.
Przypadkiem trafiamy na krater po meteorze. Fajny. Ale były już
większe... :D
KULTUR to KULTUR.
Śniadanie zjadamy na stacji z lekką obawą przed nadciągającymi chmurami.
Wyglądają na śniegowe, a śnieg widziany od rana na szczytach gór jest tylko
cichym potwierdzeniem milusiej temperatury i pogody.
Startujemy w pełnym gumowym rynsztunku.
Po drodze wodospad (fossen) :
Za granicą Norwegii najpierw znajdują nas renifery- sześciosztukowe stadko
niestety posiada tylko jeden róg:D
Zwierzaki w popłochu uciekają przed siebie wzdłuż drogi, dopiero jak
ruszamy pokracznie pierzchają w krzaki..
Niedługo po reniferach wita nas chmura i pierwszy deszcz. Szybki i krótki
na szczęście, niedługo później wychodzi słońce.
Do południa tak właśnie mija nam trasa.
Pół godziny deszczu, pół godziny słońca.
Oglądamy różne fossen fossen w międzyczasie.
Postój na stacji i lekkie przerażenie, że może zasnuło się tym deszczem na tydzień?
Od obiadu(?)- zapychacza raczej (knorr ryż curry) zaczyna padać i
właściwie nie przestaje aż do końca podróży.
Jemy i pijemy na przystanku, gdyż jak łatwo zauważyć- ma daszek! :DJ-j-j-jak to dobrze, że wzięliśmy ter-r-r-r-mos... :D
Duże mają te stodoły- Chan dla porównania :D
Kolejny fossen fossen.. :)
To już ten moment kiedy nie chciało się ściągać kasku z obawy, że nakapie za kołnierz.. ;)
Nawet Trollowi trzeba było katar wytrzeć.. :D
Region z jakże odkrywczą nazwą- Północna Norwegia:)
Bardzo północna..
Po sześciuset kilometrowym odcinku tego dnia zajeżdżamy na camping. Zostajemy, bo trzeba się ogrzać i nie ma już sił do jazdy dalej.
Kąpiel, grzanie, przyzwoite jedzenie z talerza(!) w domku (hytte) warte są swojej ceny...
Planujemy co dalej.
Lofoty, nie Lofoty...?
Będzie padać, wypogodzi się?
Internet nie działa...
Zobaczymy rano.
Zasypiamy przy stukaniu nagrzewającego się grzejnika na prąd, w
piętrowych łóżkach, słuchając kapiącego deszczu. Zachód słońca przewidziany na
23:56. Wschód 2:15.
Już odtajałam.
No i jedzenie pachnie.. :)
Bardzo glutenowy makaron, z bardzo glutenowym sosem i glutenową kiełbaską- w ogóle gdyby nie gluten na tym wyjeździe to nie wiem jakbyśmy przetrwali... ;)
NordNorge Chany :)
sprawdzam czy byłoby mi do twarzy z wścieklizną.. :)
O idzie deszcz! Bo dawno nie padało... ;)
Dzień 5
Dzień nie zapowiada się na taki jaki będzie, ale na szczęście w tym
pozytywnym znaczeniu. Ciężko wybrać się z ciepłego domku kiedy na zewnątrz co
chwilę pada. Cóż- pogoda chyba nie będzie nas rozpieszczać. Ale i tak jest
łaskawa. W końcu nie leje cięgiem tylko z większymi przerwami... :)
Na śniadanie bebico z musli na gorąco więc można jechać.
Trasa kapiąco zamglona przez zaparowany kask- zwłaszcza w moim przypadku
jest nieco nudna. Przejeżdżając przez góry trafia się nam dużo stania i
czekania-drogi są poszerzane, poprawiane itp. Wielkie maszyny na kucie wielkich
skał. To nie to co u nas-jeden pracuje siedmiu patrzy... Wydaje mi się wręcz że
tutaj jeden wykonuje robotę za dwóch.
Minąwszy roboty drogowe sprawdzamy jak daleko do koła podbiegunowego.
10km.
O nie pada! Spójrzcie jacy jesteśmy zadowoleni! :D
Chłód stopniowo narasta, drzewa znikają jako że pniemy się coraz wyżej.
6st w najwyższym punkcie, w Artcic Circle Center.
Zdjęcia i filmik mówią same za siebie ;)
[Wiem, że mnie słychać. I że mnie słyszysz. I że ja się słyszę.]
Właściwie to mój debiut "przed kamerą" :D
Barents tuż przed śmiercią z wychłodzenia... :D
Zjeżdżamy, łapie nas deszczo-sniego-mżawko ulewa. Na szczęście im niżej
tym cieplej i ładniej się robi.
Po takiej przygodzie 11 stopni to już odczuwalne ciepło! ;)
Nakręceni kołem polarnym jedziemy dalej.
W końcu dziś w planie przepłynięcie na Lofoty, trzeba zdążyć na jakiś
przyzwoity prom-płynie się tam ok 3 i pół godziny. Chcemy wyruszyć tym o 17.15
najpóźniej, ale po przyjeździe do portu okazuje się że ten akurat prom płynie
nieco na okrętkę, przez inną wyspę i owszem na Lofotach ląduje, ale o północy.
Czekamy więc na późniejszy, o 18-tej. Przed deszczem chowamy się w portowej
poczekalni i obserwujemy miejscowe Lagherty i nie-Ragnarów.. :D
Powstaje również opis typowego Norwega: "mężczyzna około 60,
osmagany wiatrem, deszczem i słońcem, ubrany w sportowe ciuchy, nie mający
problemu z przejściem w rozmowie z płynnego norweskiego na płynny
angielski".
Prom jest punktualnie i tak też wypływamy.
Polecam knorry jako ciepłe przerywniki... :)
W drodze na Lofoty.
Pogoda sztormowa, buja bardzo, nie da się zbytnio chodzić po statku, a na
siedząco też trochę niedobrze.
W przerwach między większymi falami ucinamy sobie drzemkę.
Uwielbiam! :D
[Pierwsze słowa to "płyniemy na lofoty" ;)]
O to:
Zachęcam pochylić się nad nim nieco w celu dostrzeżenia, że moja prawa noga (moja prawa, twoja lewa;P) nie dotyka pokładu. Podrzuciło mnie akurat :D
Po 3 godzinach widać jaśniejsze niebo nad wyspami. Czyżby Lofoty miały
być łaskawsze?
Mimo mgły i niskich chmur już pierwszy widok robi wrażenie.
Myślę że można tam rekrutować smoki..... ;)
W pierwszej kolejności odwiedzamy A- miejscowość o najkrótszej nazwie na
świecie. Sesja pod tablicą, wszędzie śmierdzi rybą. Bardzo śmierdzi. A w
tutejszych "winnicach" zamiast winogron suszą się głowy tuńczyków.
Sesja z bliska- nie trwała za długo, bo zapach był powalający:D
Rybi holokaust.
Łapiemy się na tym, że jest prawie 23. No tak jasno i nocy nie będzie,
ale przecież nie znajdziemy noclegu jak wszyscy pójdą spać. Poszukujemy więc
kempingu (wszędzie rooms i rooms). Po drodze podziwiam pierwsze widoki. Trafia
się też pierwsza lofotańska spłuczka. Na szczęście, korzystając z okna
pogodowego, znajdujemy kemping. Szybkie rozbicie namiotu, gadka-szmatka do
kolacji, ciągle widno i .. orientujemy się, że już 1:30 więc trzeba spróbować
spać.
Dzień 6
Spanie bez nocy jest nieco męczące, ale za to rano-rano o ósmej budzi nas
słoneczko. I deszczyk. I tęcza.. jest miło i pięknie widokowo... :)
Z powodu mew śmiejących się do rozpuku i czegoś co robi skrzeczące
"EEE!.... EEE!... EEE!..." humory od rana nam dopisują.
Deszcz szybko ustaje, zjadamy tosty, pijemy herbatę i niespiesznie
zaczynamy się zbierać do zwiedzania Lofotów.
Odwiedzam kempingową plażę, raz.. drugi.. trzeci... Zbieram muszelki,
później sesja foto.. filmik...
[proszę wybaczyć podwójne "iście karaibskie" i to "wysiądzięcięsięcię"- nie wiedziałam co mówić, ale coś mówić chciałam] :D
Najlepsze tosty jakie jedliśmy ;)
Chyba znalazłam jakieś stworzonko...
Przychodzi kolejny deszcz, a my musimy się zbierać.
O dwunastej ruszamy.
Zdjęcia mówią same za siebie :)
Pogoda jest wymarzona na zwiedzanie Lofotów.
Jedziemy dalej, a po drodze spotykamy pierwszego łosia-ucieka dopiero po tym jak zawracamy i stajemy by go sfotografować.
Spotkania z łajdlajfem zawsze napawają mnie entuzjazmem... :D
Wieczorem dojeżdżamy do Narviku.
Tu sesja z pomnikiem polskich żołnierzy i marynarzy poległych w bitwie o
Narvik.
O bitwie tutaj -> BITWA O NARWIK
Jak wiadomo Podhalańczycy są nam bliscy toteż odwiedzenie tego miejsca nawet kosztem nadłożenia drogi było ważnym punktem wycieczki.
Oraz para młodych Norwegów na ławce w tle.
Jak już określiliśmy to wcześniej: trwa sezon godowy Norwegów (bo pada
tylko pół godziny co pół godziny i jest ciepło-w okolicach 14 stopni) ;)
Sezon godowy na zbliżeniu:
Zastanawiamy się czy jechać dalej czy nie, ładna pogoda kusi żeby przeć
do przodu ile się da, ale koniec końców zmęczenie i chęć zjedzenia
obiadokolacji zwyciężają i przyzwoicie o 20:30 bierzemy hytte. O 23 leżymy w
śpiworkach i mimo jasności zasypiamy bardzo szybko. To był fajny dzień, dzień
pełen widoków i niezapomnianych wrażeń.
"Marian! Tu jest jakby... PIĘKNIE!" ;)
Niedokończony jeszcze most.
Dzień 7
Coś w nocy-nienocy skacząc wylądowało na dachu naszego domku i
postanowiło miękko i ciężko zarazem potuptać w te i we wte a potem skoczyć pod
drzwi i zrobić to samo.
Nie chciałam schodzić z górnego łóżka żeby nie obudzić Chana ale brzmiało
mi to na rysia, żbika czy coś.
Chanu jednak stwierdził rano że to była czupakabra która wyczuła mnie na
górnym piętrze łóżka, 30 cm od dachu i postanowiła się do mnie dokopać, co by
mnie zjeść. Niestety jej się nie udało :D
Dziś w użycie weszła kominiarka.. :)
Po tym wstępie, zaplanowany na ten dzień dojazd do Alty można krótko
opisać tak:
‘Zimno! Renifery! Dużo drogi wokół fiordów! 7stopni!
Zimno zimno, piękne widoki!’
Niby nisko ale ziąb... :)
Reindery to już norma.
Nocleg w Alcie, ok1800 km do bieguna północnego. Słońce nie zachodzi, miesza w głowach w środku nocy.
Ilekroć się przebudze, myślę że jest 7:30.
I tak od kilku dni.... Dziwić się, że śni mi się kometa nad doliną
muminków i wracające morze.
Na obiadokolacje super danie: kuskus z tuńczykiem, a do tego budyń waniliowy.
Smacznego! :D
Białe noce. godz. 3.
To też godzina 3 w nocy... :D
Dzień 8
Dziś uderzenie na Nordkapp!
Poranek szybszy od poprzednich, ale też powolny. Domki rozleniwiają... Z
namiotu się człowiek szybciej zbiera choćby dlatego, że zimno i trzeba się
ruszać.
Startujemy w cudownych 6 stopniach na północ. 240km do Nordkappu mija nam
w porywistym wietrze, spadkach temperatury do 4stopni i mżawce.
Widoki księżycowe..
Zdrówko!
Tuż przed Nordkappem rzuca chyba śniegiem z deszczem, kask z racji
zaklejonej poxiliną wentylacji paruje momentalnie więc jadę sobie w ciemnej
mgle niczym nurek głębinowy..
Boimy się że globus końca Europy będzie cały w chmurze i nie zobaczymy
ani jego ani klifu i "dalekiej północy".
Za przejazdy tunelami się nie płaci -podobno kiedyś tak było. Płacimy za
wstęp na Nordkapp-180 koron od osoby. Pani w budce próbuje nam wcisnąć bilety
po 270k za osobę- tyle bowiem kosztuje wstęp do Nordkapphallen- kino tam jest,
restauracja i sklep z pamiątkami... Nic tylko płacić za to żeby zjeść
hamburgera za kolejne 150koron.
Ho ho! Chyba coś będzie widać!! :)
Wjeżdżamy.
Jest tam... NIC. PUSTE NIC.
i globus.
Nordkapp migreną Europy :D
Klif ma 368 m.n.p.m.- dodaje to miejscu dramatyzmu.
Wbrew temu czego się spodziewaliśmy nie ma tam wcale tłumów. A jak są to
siedzą i jedzą tłuste kiełbasy za pierdyliony koron :D
Kręcąc filmik.
Robimy fotki z globusem, klifem i monetami(?) ,po czym wchodzimy do
Nordkapphallen.
Biletów nikt nie sprawdza, ale prawdopodobnie robią to tylko przy kinie i
wystawie.
Kupujemy pamiątki i zaczynamy się wycofywać w głąb Europy-tzn. w stronę
parkingu :D
Pasuje nam dziś jeszcze przejechać ok 200 km z czego 100 to trasa
powrotna z wyspy...
Ale jedzie się lżej, choćby dlatego że wiatr w końcu wieje nam w plecy
zamiast prosto w twarze.
Jak kiedyś wyglądał Nordkapp:
Makieta Scharnhorst'a (KLIK!)
O tym jak słońce nie zachodzi w lecie..:)
Rękawiczki dotykowe... :D
Chan z pamiątkami.
Mijamy najbrzydszy fiord w najbrzydszej pogodzie.. Wieczorem lądujemy na kempingu nad jeziorem.
Jest jeszcze przed sezonem więc nie licząc wędkarzy polujących w nocy na
złotą rybkę jest pusto.
Tak lubimy :)
W kuchni wracamy do swojej normalnej temperatury i grzecznie w namiociku
idziemy spać.
Kempingowa łazienka. Jeszcze się nie rozgrzałam..
Herbata i rozgrzewające "kiśle" to jest to.. :)
Chanu planuje co dalej.. :)
Widok z kuchennego okna.
Chanka Pierwsza Śpiąca bo Rozgrzana.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz